Dragon_Warrior
God Emperor
Dołączył: 25 Lut 2006
Posty: 8790
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:36, 07 Wrz 2006 Temat postu: Jak zaczynał DW czyli pierwsze opowiadanie sprzed wielu lat |
|
|
uwaga, achtung - starsze niż najmłodsi klubowicze ;p
ŻOŁNIERZE ENKLAWY
Życie jest ciężkie, to pewne. Jutro było by 30 lat służby, tak było by. Mogłem się domyślić, że trochę za łatwo mi szło. Przystąpienie do armii w wieku 10 lat, to było coś. Jako jeden z nielicznych mogłem się pochwalić normalną rodziną, chociaż co teraz można nazwać normalnym. Wszystko się zmienia, teraz nawet coraz szybciej. Widziałem kiedyś projekcję taśm o czasach przed pustką. Z tym też miałem szczęście, niewiele taśm się zachowało a jeszcze mniej odbiorników zdolnych je odtworzyć. Mimo wszystko pamiętam te fragmenty, było na nich miasto ale nie takie jak teraz o nie, pełno było ludzi pojazdów. Wtedy nie mogłem pojąć jak tylu ludzi mogło zniknąć z powierzchni planety. Dalsze szkolenie pokazało mi to co chciałem, przynajmniej wtedy, teraz sam już nie wiem czy chciał bym to wiedzieć. Dalej też nie było trudno. Inni podziwiali mnie, chociaż teraz nie jestem do końca pewien czy to nie był strach lub zazdrość. W wieku 20 lat ukończyłem trening i zostałem przydzielony do oddziału, to była chyba 4 brygada, nie pamiętam. Pamiętam tylko, że była najlepiej wyposażona i wysyłana tylko w kluczowych dla dowództwa celach. Z początku bardzo rzadko opuszczaliśmy platformę. Ojciec wspominał coś o promieniowaniu i pozostaniu w ukryciu ale sam zdawał się nie być do końca pewien. Tak więc pierwsze 15 lat spędziłem z oddziałem głównie w miejscu swoich narodzin, sporadycznie wylatując jako wsparcie do większych akcji. Największą było oczyszczanie terenu pod bazę wypadową połączone z ochroną pracujących tam później ekip, jednak trwało to zaledwie parę miesięcy. Potem jednak zostałem przeniesiony do nowego oddziału w placówce zwiadowczej. Navaro bo tak ją wszyscy nazywali, była i jest jedynym połączeniem z platformą. Wtedy nie domyślaliśmy się nawet co tu zastaniemy. Dowództwo zawsze milczało w sprawie nowych "mieszkańców" byłych Stanów Zjednoczonych. Dopiero gdy dwóch z nas zginęło w walce z jakimiś oślizgłymi istotami wspieranymi przez mniej już straszne ale nie mniej groźne, olbrzymie srebrne jaszczurki zrozumieliśmy, o jak wielu zmianach nawet doradcy prezydenta zdawali się nie wiedzieć. Wszystko zaczęło nabierać tępa dopiero tutaj. Wysłannicy prezydenta nawiązali kontakt z kilkoma schronami. Już kilka dni później przełożeni wysłali 3 grupy do schronu nr 13 w celu przygotowania ich do jakiegoś eksperymentu. Nie znam szczegółów, jednego jestem jednak pewien, niewielu było jego świadków. Zdaje się, że nikt z tych którzy tam byli nie wracał już do swoich jednostek Nic się nie zmieniało, aż do tego roku. Zaczął się spokojnie, wyjazdem kolejnej grupy do schronu. Potem pojawiły się problemy, nie jeden, nie dwa ale cała masa. Najpierw jakiś problem w "13" cała brygada zaginęła podczas próby opanowania sytuacji, dopiero pojawienie się Horrigana uspokoiło sprawę. Zaledwie tydzień później zwiadowcy donieśli o jakimś silnie opancerzonym patrolu w okolicach San Francisco, a teraz on. Przywódca niewielkiej, najwyżej 4 osobowej grupy rozbił pluton wyposażonych w Power Armoury zwiadowców. Mój oddział został w trybie natychmiastowym odprawiony w celu zneutralizowania przywódcy tej grupy. Jeszcze w Verbirdzie myślałem, że to kolejna misja w stylu innych zamachów, czyli rozładunek, godzinny marsz, klika strzałów i powrót. Kto mógł wtedy przypuszczać, że plan samego Franka Horrigana zawiedzie. Dokładnie przed dwoma godzinami 8 osobowy oddział wyposażony w najnowsze wersje Power Armourów, 3 strzelby plazmowe, 2 lasery ,2 Miniguny i jedną wyrzutnię rakiet wyruszał w stronę jaskini. Jaskinia ta położona była o 100 mil na zachód od Navaro i była prawdopodobnie początkiem podziemnego tunelu, którego budowa sięga jeszcze czasów przed pustką. Załoga zwiadowczego Verbirda zameldowała, że tajemnicza ekipa mijała jej wejście godzinę przed nami. Z początku mieliśmy ustawić tylko snajperów przy wyjściu ale zwiad doniósł, że znajdujący się pod ziemią tunel może rozciągać się na powierzchni wielu mil i posiadać więcej niż jedno wyjście. Pamiętam jak zastanawiałem się czy opłaca mi się zdejmować nowiutkiego miniguna z pasa na ramieniu. Szybko jednak straciliśmy dobry humor. Zaraz za wejściem zobaczyłem kilka potwornie zdeformowanych ciał. Zgodnie z zaleceniem zwierzchników nie używaliśmy sprzętu do widzenia w nocy gdyż pobierał by on zbyt dużo zasilania. Włączyliśmy więc latarki i ruszyliśmy przed siebie, cały czas odgarniając ścierwo leżące na każdym kroku. Kontakt z bazą słabł w miarę jak posuwaliśmy się do przodu. W końcu zanikł zupełnie. Gdy doszedłem do skrzyżowania, coś mnie tknęło i zdjąłem miniguna z ramienia, dziwne uczucie rosło. Zrobiłem kilka kroków do przodu i zobaczyłem jak coś się rusza. To był impuls, tylko mały skurcz ścięgna. Dopiero wtedy zauważyłem do czego strzelam. To był szczur. Mały szary jedzący jakieś zwłoki szczur. Nie zdążył nawet się oderwać się od posiłku. Fala uderzeniowa zmiotła go z podłoża, wyrywając pokaźnych rozmiarów dół. Łuski wystrzeliły w ścianę i zaczęły odbijać się na wszystkie strony. Reszta oddziału pędzona zapewne instynktem stadnym bez zastanowienia, również odpaliła wszystko co miała w tamtą stronę. Wtedy zauważyłem kątem oka cień jakiejś istoty była w tunelu obok. Zapominając o huku karabinów zacząłem krzyczeć do mikrofonu, że ktoś się zbliża. Jednak siła głośników w hełmach okazała się zbyt słaba. Nikt mnie nie słyszał nawet gdy jedynym hałasem były odbijające się wszędzie łuski i kamienie. Nie wiedziałem co zrobić. Bezczynność była jednak gorsza od innych błędów jakie mogłem wtedy zrobić. Do samotnej postaci przyłączyły się trzy następne. Jedna z nich nie przypominała jednak wcale człowieka. Była niższa, twarz jej pokrywał kaptur a w rękawach błyszczały ogromne pazury. Pędziła prosto na nas. Gdy wróciłem do siebie widziałem jak reszta postaci unosiła już broń do góry. Nastała chwilowa cisza, błogosławiona cisza, tak przynajmniej wtedy myślałem. Krzyknąłem jeszcze raz na drużynę, tym razem usłyszeli. Było jednak za późno. Magazynki były puste a oddział znalazł się w szoku z którego ja się właśnie pozbierałem. Nie oddaliśmy nawet kilku strzałów. Potwór który biegł w naszą stronę przebił już jednego z członków niepokonanego kiedyś oddziału. Teraz nawet nie wiem kto to był. A zresztą czy to ważne, przecież w ciągu następnej sekundy dwóch następnych żołnierzy Enklawy leżało martwych na ziemni. Jeden z nich najwyraźniej dostał w głowę gdyż w głośniku usłyszałem z jego mikrofonu chrzęst miażdżonych kości i hełmu. Wydaje mi się że w ciągu następnych sekund tajemniczy potwór dostał kilkoma nabojami z miniguna w ramię, jednak najwyraźniej była to tylko moja wyobraźnia lub pobożne życzenie gdyż nic sobie z tego nie zrobił i chwilę później rozrywał zbroję kolejnego leżącego za ziemi żołnierza. Stałem tam i patrzyłem jak cały oddział ginie. Dalej pamiętam tylko że poczułem szarpnięcie w okolicach obwodu zasilającego mojej zbroi. Teraz leżę w bezwładnym Power Armour i oglądam dopalające się zwłoki jednego z towarzyszy, prawie bez szans na pomoc. Od walki minęło już około 7 minut gdyż na tyle starczało awaryjne zasilanie zbroi. Pozostaje mi tylko czekać, może nasi przyślą pomoc. Tylko czy ja chcę stanąć przed Frankiem Horriganem i powiedzieć mu że zostaliśmy wybici, a napastników ledwo widzieliśmy. Czy chcę przeżyć i przyznać się do tego, że jedyne co pamiętam to żółtą 13 na plecach dwóch z wędrowców.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dragon_Warrior dnia Pią 5:15, 21 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|